czwartek, 11 listopada 2010

zjazd na rowerach, Tarbity i wodospady!

Rano wypozyczylysmy 3 rowerki... troche gruchoty ale przy okazji wystapilysmy w reklamie wypozyczalni - poniewaz bardzo spodobalysmy sie wlascicielowi ktory byl bardzo mily bo dawal nam nie wiecej niz 24 lata kadej i zrobil sobie z nami zdjecie na reklame:))
po odebraniu zestawu kolarza w stylu detka, pompka i lncuch z kludka zaczelysmy nasz zjazd w dol (aczkolwiek Monia wciaz twierdzi, ze bylo wicej podjazdow niz zjazdow) droga wodospadow - routa del cascadas
widzialysmy ok 4 wodospaduçy takie konkretne bo wogole to jest ich masa! ale najbardziej chyba urzekly nas Tarabity (szczegolnie Monie, ktora z pierwszego nie skorzystala, bo przelamywala leki...)
Tarabita to taki koszyk ktory miesci od 4 do 20 osob i przewozi ludzi z jednej strony kanionu na drugi! dla nas czad!
przezycia z drugiego Tarabitka ponizej




Na lunch przez przypadek trafilysmy w zapomniane miejsce gdzie musialysmy zlowic sobie pstraga ! wydawalo sie bardzo latwe bo w stawiku bylo pelno ryb... ale uwazamy ze po prostu byly nakarmione! i nie chcialy jesc przynety... albo ja jadly wydlubujac z haczyka!
wysilki przy zdobywaniu lunchu...




jakies trzy malutkie udalo sie  w koncu po wielu trudach zlapac.... i malysmy lunch!
na sam koniec byl wodospad cascada del Diablo - po ktory mozna bylo wejsc od tylu..ale droga byla w skale na czworaka...  po przeczolganiu sie w skale Asia z Magda wymoczyly sie pod wodospadem!
na nasze szczescie po powrocie czekala juz na nas malutka ciezaroweczka ktora ze 1,5 dolara wiozla nas pod gore 20 km! ufffffffffffff

pierwszy wodospad
 I pierwsza Tarabitka - Asia robi tytanika
wodospad z bliska
 zdjecia z drogi..... (no dobra czasami bylo pod gorke)


 kolejny wodospad i most wiszacy
 widoki z Tarabitki na kanion
 przy jednym z wodospadow bylo stado motyli

 pierwsza rybka zlowiona!!!!
 i druga tez jest!!!
 koliberek podczas lunchu
 to byl tez most po ktorym z trzesacymi sie nogami szlysmy we trzy!
 cascada Del Diablo
 tu jest nasz zlowiony i usmazony lunch
 droga pod wodospad
 a to juz po przejsciu pod wodospadem..... troche tam bylo mokro....
 nasze zbawienie, ciezaroweczka!
 a no i na koniec pieknego dnia w koncu z chmur wyszedl wulkan Tupungahu... cos takiego:))))

Buziaki
MMJ

5 komentarzy:

  1. ALE WRAŻEŃ mnóstwo, ale niestety nie dla mnie , ja bym pod ten wodospad nie weszla , mostem bym nie przeszła dlatego jestem w śmiechowicach, w sumie to taki wesole miasteczko w naturze ale czad, Madziku nie będzie nas trzy dni w domu jedziemy do Reginy Buziaki i powodzenia ala

    OdpowiedzUsuń
  2. To co tygryski lubią najbardziej - choc odrobina adrenaliny - rewelka , a na szkolenie z łapania pstrągów zapraszam w Kotline Kłodzką - nie będziecie robić kina przed jakimiś indiancami, metysami itd.
    Trzymam kciuki za kolejne wrażenia
    Tatek

    OdpowiedzUsuń
  3. Poezja i kawał zabawy ! Jest czego zazdroscic .
    A u nas deszczing ,chlaping i temperaturing do duping ...
    Pozdrowionka z Koszalkowa

    OdpowiedzUsuń
  4. No Muti fakt, dla Ciebie ta jazda na rowerach na pewno by nie byla...ale Tatcie by sie podobalo!
    Marcinku tobie chyba tez!:) buziaki dla Koszalkowa!
    Olu Monia w koncu weszla jak widzisz wiec tez dalabys rade!;)))

    OdpowiedzUsuń